Zdjęcia w temacie LaPaz, Huayna: /\/\iron

Wszystkie inne zdjęcia digitalne: Rafał Koch

mapka


kolor pomaranczowy w brazylii - droga przebyta furakiem
kolor czerwony - autokarami roznej jakosci
kolor zolty - dzipkiem
kolor pomaranczowy w boliwii - pociag

4/28/2006

Sao Paolo Boogie

Lot z powrotem do kraju.
Trzy przesiadki, siedem startow / ladowan, zagubiony bagaz (Alitalia pod tym wzgledem dorownala BA :).
I jeden przyjemny dzien oczekiwania na tranzyt w Sao. Wpadlismy na szamke do klimatycznej lokalnej churascarii, gdzie wszyscy znali wszystkich, tylko nas nie (rzadko widuja tu turystow) i nadawali hiphop brazylijski polaczony z samba i instrumentami na zywo. Marcello O2. Wypilismy Skola, zjedlismy miecho w bulce z serem + repeta x2 i pogadalismy troche z miejscowym Harvey Keitelem. Potem jeszcze kupilismy plytke, coby klimat ten zapamietac muzycznie.
Dobre zakonczenie trasy i tej opowiesci.

4/23/2006

Huayna Potosi na czczo . (czyt.: "uajna")

Cordylierra Real, Boliwia, 30km od LaPaz. Huayna Potosi, 6088mnpm. -40 st na szczycie, lodowiec i wieczny snieg od 5300. Pierwszy oboz na 4300, drugi Campo Alto na 5300. Dwie drogi: normalna i argentynska przez lodowiec. Koniecznosc uzycia sprzetu do lazenia po lodzie i sniegu. Dosc popularny szczyt, relatywnie latwe wejscie droga normalna (ponoc 70% wchodzi). Jednym slowem: dobra zabawa dla szukajacych mocnych wrazen podczas pobytu w LaPaz. Probuja swoich sil glownie amerykanie polnocni (jest ich tu najwiecej), podobno weszlo nan tez kilka kobiet. . .
filmik - panorama kordyliery Real (QuickTime)

Namiocik na Campo Alto - od lewej nasz przewodnik Huan, Cecilio i Rafal.






























Troche treningu na lodowcu oraz








krotki sen, bo wyruszylismy o 1szej w nocy, zeby dotrzec na szczyt o swicie i nie ryzykowac chodzeniem po plynacym w sloncu lodowcu.

Do tego wspomaganie w wydaniu boliwijskim - Matte de Coca !







Tuz pod samym szczytem byla lodowa sciana dlugosci 250m o kacie nachylenia ~60-70 stopni. Prawie nas zabila... 1,5 godziny wchodzenia.
6:20, jeszcze w scianie, zaczelo sie przejasniac i o 6:30 bylismy na szczycie, obserwujac wschod slonca i wspaniala panorame Kordyliery.


filmik ze szczytu (QuckTime)

Rafal byl na topie przed nami jeszcze i przed switem, popedzal go Huan, ktory chcial chyba pobic rekord w szybkim wejsciu na szczyt, na lekko, ale z przyczepionym na linie turysta...

Cien Huayny - zawsze trojkatny, niezaleznie od ksztaltu gory !




Szczyt - siodelko.














Domin i Miguel - certyfikowany andynista, dzieki niemu dotarlismy o swicie na szczyt. (zasuwa na dwie dziabki po lodowych scianach jak mucha po suficie)










4/19/2006

La Paz . brak rowerow . przymiarki do Huayna Potosi






Nocnym pociagiem do Oruro,dalej do La Paz. Po drodze wszedzie naganiacze transportowi: sprawnie wyciagneli nas z pociagu w Oruro, szybko wciagneli do taksowki, zawiezli na dworzec busow i migiem sprzedali nam bilet do La Paz.
nagranie klimatu miasta (mp3)

La Paz - miasto na wysokosci 3600-4000m. Kazda uliczka z innym spadkiem, z innym "profilem" sklepikow i straganow.
Niedokonczone, nieotynkowane, poobwieszanie praniem i kablami domy z czerwonej cegly wspinaja sie po wszystkich zboczach doliny LaPaz. W centrum troche wiezowcow ("najwyzsze" drapacze chmur ;) na swiecie). A wszedobylska Illimani patrzy w perspektywe wszystkich chyba ulic.

Nikt tu nie jezdzi rowerami bo jest to fizycznie niemozliwe. Nachylenia ulic rzedu 10-25%, kierowcy - wariaci, klaksonu uzywa sie tu w trzech przypadkach: a) przegonienia pieszego b) wumuszenia pierwszenstwa na skrzyzowaniu rownorzednym c) w kazdym innym przypadku, gdy nie maja co zrobic z reka w samochodzie.

Feeria kolorow, stragany z telewizorami, policjanci turystyczni nawracajacy nas na dobra droge, biedacy w rynsztokach i biznesmeni.
Nacierajace z kazdej strony autobusiki ze zwieszonymi z
okna naganiaczami obwieszczajacymi wszystkim wokol trase przejazdu.
Kurczaki pieczone kontra zgnile owoce: zapachy z kazdej strony inne.
Pajeczyny kabli tworza dachy ulic i firanki zaslaniajace odrapane kamienice.
Tlumy jak w Nowym Jorze, tutaj tez trzeba sie od nowa uczyc chodzic.













Pileczka na wysokosci.














Rezydencja sie odgradza.














Sklep z grami.





Sklep z firanami.





Sklep z guzikami.





Hotel swoisty, dostalismy dla siebie caly apartament na 5tym pietrze z tarasem z widokiem na szczyty Illimani i miasto rozpostarte ponizej. Widzimy w hotelu wielu kozaczkow - andinistow, to miejsce to ich mekka. Stad planuja grozne szturmy na okoliczne szczyty kordyliery Real.


Na drugi dzien pobytu ustawilismy sobie maly trek w Chacaltai - najwyzszym na swiecie wyciagu narciarskim (5300-4900m). Stad widac dobrze czwartkowy cel wyprawy - Uajne Potosi. Zbieramy sily.


Uyuni . najlepsza toyota . salary, flamingos i wulkany

filmik, na ktorym Domin daje lupnia Boliwijczykom (QuickTime)
filmik z salaru (QuickTime)

Jedna z lagun a na niej flamingos!





Spotkania pierwszego stopnia z Lama.





W tle wulkan Licancabur (do zrobienia!).





Laguna Verde.






Zagubiona na pustyni rejestracja Chilijska. Od razu sesyjka z nia.














Kinua.






Hotel solny na salarach. Wszystko zbudowane z NaCl.





Wydobycie.












Sesyjki cd.






















Targ - tutaj panie sprzedaja po cichu liscie koki. (przykryte)







Uyuni - cmentarzysko pociagow.








Salar de Uyuni - wyspa kaktusowo-turystyczna.












Najlepsza Toyotka.





Spotkanie z Lama nr 2.






4/14/2006

Potosi : kozaczki . dynamit . national geographic

filmik - poszukiwanie transportu - brokerzy busowi (QuickTime)

Przybylismy o 13:00 po nocnej jezdzie bez trzymanki przez gory z StCruz i po szybkiej przesiadce w Sucre.








Potosi to miasto gornicze. Wszystko kreci sie wokol Cerro Ricco czyli srebro-nosnej gory nad miastem. Hiszpanie zaczeli wydobywac cenny surowiec i powstala tu osada. Potem spolki gornicze upadly, srebro sie skonczylo, w gorze zostaly jakies mniej dochodowe metale i gornicy zaczeli tu kopac na wlasna reke. Jeszcze 10 lat temu bylo tu dosc niebezpiecznie, ale teraz jest turystycznie.







Wysokosc miasta to 4100 mnpm, ponoc najwyzej polozone na swiecie. Spodziewalismy sie od razu szoku, ataku choroby wysokosciowej. A tu nic. Polskie kozaczki czuja sie dobrze ;).

Szybko wynajelismy agenture i gosc zawiozl nas dzipkiem na C.Ricco i tutaj zeszlismy do jednego z tuneli - 300m wglab gory. Kazdy tunel nalezy do jednej rodziny, ktora mieszka u wejscia do tunelu. Surowcow poszukuje sie prosta metoda - pracowicie wydrazona 25 calowa dziurka (przy czym zaden gornik nie pracuje bez wilkiej guli z lisci koki w gebie), dynamit do dziurki, male bum i wynosimy kamienie zawierajace metal. Zadnych zabezpieczen oprocz helmu i latareczki oraz czasami kilku stempli z patykow. Ponoc ginie 2-3 gornikow miesiecznie. W zadnym panstwie Europy nikt by nas do takiej kopalni nie wpuscil, bylby nakaz trzymania sie w odleglosci 300m od gory. A tutaj nawet sami sobie odpalilsmy laske dynamitu na koniec wycieczki. Loncik w dynamit i nitro, draska i w nogi !









W zwiedzaniu kopalni towarzyszyli nam dwaj dalekobiezni endurowcy, ktorzy wykonywali wlasnie trase motocyklami z Chile do Peru i spowrotem. Okazalo sie ze jeden byl dziennikarzem z NY a drugi fotografem z Argentyny i robili wlasnie reportaz dla N.G. Spoko goscie, globtroterzy, amerykanin byl nawet kiedys w Warszawie .














Choroba wysokosciowa uderzyla nas dopiero po 6 godzinach, kiedy konczylismy wizyte w kopalniach. Pozycja horyzontalna, duzo wody, zero snu przez noc, baniak peka, nudnosci. Myslalem, ze umieram. Uspokoilo sie dopiero rano drugiego dnia. Choc sil brak i jakos tak niepewnie sie chodzi... Dla kurazu zujemy koke, pijemy koke i lykamy jakies miejscowe prochy.







Ekipa tutaj juz pod wplywem.. choroby wysokosciowej...

4/12/2006

Santa Cruz

Klimat podobny do Asuncion, jeszcze rozleglejsze uliczne bazarki, duzo mniej pijacych mrozone matte na ulicach...

Widok na nasz hotelowy basen i ogrodzenie. Ogrodzenie skladalo sie z tluczonego szkla i drutu kolczastego, zas basen z podejrzanej wody i kozucha brudu na niej.
















Wpadlismy do pierwszego lepszego punktu restauracyjnego na miescie i zalozylismy sie ile zaplacimy za obiad dla 4 osob. Nagroda byl brak koniecznosci uiszczania oplaty za posilek przez zwyciezce. No i jadlem za darmo. Rachunek opiewal na 110 boliwianos.







Tutaj tez miala poczatek teoria, ze wszystkie ladne dziewczyny w Boliwii przeniosly sie z wyzyn do St Cruz. Bo tu jest cieplej...

























rajd do Santa Cruz

W asuncion zrezygnowalismy z zabukowanych biletow lotniczych na rzecz przejazdu busem legendarna trasa Asuncion Santa Cruz. Trasa jest przejezdna tylko od czasu do czasu, tylko wtedy gdy nie padaja ulewne deszcze, a jeszcze do niedawna przeprawa nia zajmowala 4y dni.
Decyzje te pomogli nam podjac lokalni brokerzy biletow autokarowych, ktorzy wyprostowali mit tej drogi mowiac ze teraz jest tam wylany asfalt, a podroz komfortowym autokarem sypialnym trwa 15 godzin. POkazywali zdjecia, byli bardzo przekonywujacy. Po dwu godzinnych negocjacjach z kilkunastoma agencjami okazalo sie ze sa i tak tylko dwa autokary, a brokerzy wzajemnie konkuruja o obsadzenie ich pasazerami..
Kupilismy bilety na 20:00.







Nasz srodek lokomocji wygladal calkiem slusznie, ale tylko z zewnatrz, w srodku warunki raczej spartanskie, nie przypominalo to niczego ze zdjec.
Wyruszylismy finalnie o 22:00, ledwo sie zmiescilismy w ciasne miejsca, ale poniewaz bylismy slusznie zmachani, zasnelismy kamiennym snem, ale z nogami pod broda.







Autokar sunal spokojnie po nowej drodze asflatowej na grobli przez bagna Paragwaju.









Rano obudzila nas seria mocniejszych szarpniec i gdy tylko slonce oswietlilo okolice zobaczylismy waska, piaskowa droge pomiedzy nieprzebytymi gestwinami roslinnosci krzaczastej. To bylo w 2/3 drogi przez Paragwaj. Autokar odpalil naped na 4y kola i wzniecajac tumany kurzu dzielnie walczyl z wybojami. Juz po 3ech godzinach tej trasy byla mala awaria podwozia. Ale opanowana.







Zaraz potem musielismy wypychac z blota autokar jadacy przed nami.























Jedynym mozliwym kierunkiem byl jechac do przodu, autopkary nie mialy mozliwosci zawrocic. Czulismy sie jak na rajdzie.
Mijalismy male wioski i czasami sie zatrzymywalismy, wtedy momentalnie otaczaly nas hordy dzieciakow.







W pewnym momencie musielismy ominac okazala kaluze i zrobilismy objazd przez malutka wioske, placac okup wiesniakowi przebilismy sie przez jego pola.








Jakis klometr drogi musielismy przejsc pieszo, kierowca uznal, ze bezpieczniej i pewniej bedzie mu przejechac ruchome piaski bez balastu ludzkiego.







Jechalismy juz cali utytlani w piachu, wciskal sie wszedzie przez nieszczelne szyby. Po kilku godzinach sawanna zamienila sie w busz, a potem w gesta pagorkowata puszcze - jechalismy wawozem a autokar co chwila zamienial sie w amfibie pokonujac metrowej glebokosci kaluze i bloto. Nasz boliwijski mistrz kierownicy manewrujac zrecznie pojazdem wspomnial, ze jeszcze 3 dni temu ta trasa byla calkiem nieoprzejezdna, ale teraz jest lepiej...


































Gdy tylko to powiedzial, wyprawa natrafila na male jeziorko na srodku naszego wawozu, ktorego nie dalo rady przejechac. Kierwocy wysiedli i w 20 minut za pomoca maczet i lopat stworzyli w gaszczu cos na ksztalt bocznej rynny, w ktora zaraz z rozpedu wjechal pierwszy autokar, przechylil sie mocno, przesliznal na podwoziu po usypanym garbie i zaraz za jeziorkiem wpadl spowrotem do wawozu. Ten sam manewr powtorzyl nasz autokar...

W takich warunkach minelismy granice boliwijska, potem druga i trzecia oraz przejechalismy kilka godzin az do podnoza boliwijskich andow. Tam wreszcie wrocil pod kola asfalcik. Do St Cruz dotarlismy o 2giej nad ranem po 30 godzinnej jezdzie bez trzymanki.
Nie zalujemy ani minuty!

4/10/2006

Asuncion

Dojechalismy o 5 tej rano. Troche koczowalismy w restauracji na dworcu - miasto spowite mgla nie wygladalo zachecajaco, troche wrecz groznie, wahalismy sie.
Ale w koncu sloneczko wyszlo wszelkie watpliwosci sie rozpierzchly, ruszylismy do centrum.
Wszyscy bardzo zwawi, pelno ludzi na ulicach, wszyscy pija matte na zimno (non-stop, w autobusach, na ulicach, straganach) - bardzo pozytywny klimacik.







Potem napotkalismy powazna demonstracje na miescie: "Minister ma na rekach krew 400 osob, my go osadzimy!". Ostro sie tu dzieje w polityce.







Asuncion - miasto nad rzeka Paragwaj. Fawelle, boiska, a zaraz obok park publiczny, instytucje rzadowe, Uniwersytet i wszedobylscy policjanci pilnujacy niewiadomoczego.















Potrojny Merc. 3x sila mercedesa w jednym. (to jest autobus miejski)























W Asuncion liczylismy na tanie zakupy fotograficzne. Legenda glosi, ze tutejsi handlarze foto maja wszystko bezposrednio od producentow, wszystkie najwieksze firmy, po cenach nizszych niz hurtowe. Canony prosto od Canosia, Nikony od Nikosia.
Niestety rzeczywistosc tego nie potwierdza. A przynajmniej my nie znalezlismy tego foto-raju tutaj. Najwiekszy sklep foto opisany w przewodniku okazal sie byc mizernym punktem wywolywania zdjec. Porazka.

Iguacu

Wpierw trzy sprawy porzadkowe:
Jesli nie wiecie gdzie sie zatrzymac w tym miescie, zeby nie zabulic za duzo, a dostac studencki klimat, swoiste imperki w stylu retro i spotkac podroznikow z calego swiata, to wam powiem:
W Campestre Paudimar 12 km za miastem (maja budke info na dworcu atubusowym).

Jesli nie wiecie z ktorej strony lepiej ogladac wodospad, to wam powiem:
Ze strony Argentynskiej.

Jesli wahacie sie jak dojechac do elektrowni Itaipu, to wam podpowiem:
Nie jedzcie tam w ogole.

Rezerwat Iguacu:
Hektolitry H2O do kwadratu, 5 metrowe kajmany, 3 metrowe jaszczury, 1,5 metrowe motyle-zabojcy czasu, przy tym brak komarow, brak Tukanow. Szczegolnie to ostanie nas zmartwilo, bo Tukany mialy byc. Byly umowione i nie przyszly. Maniana Tukana.




































Nasz mistrzowski pojazd turystyczny w stylu pozne rokokoko...




























Okolice elektrowni Itaipu (Elektrownia zasila 90% potrzeb Paragwaju i 25% Brazylii)...

droga do Iguacu

Autokares uber alles.

- Czy wiecie dlaczego w Wachocku wytyczyli 20 pasmowe ulice i autobusy maja 15m szerokosci?
- Bo wszyscy chcieli siedziec kolo kierowcy. *


Trase Floripa - Iguacu przejechalismy w 15h siedzac w pierwszym rzedzie tuz przed przednia szyba autokaru. Razem z kierowca ;).


* Desculpe me jesli zle zacytowalem ten dowcip z broda...







4/7/2006

czlowiek gor

Rafal uswiadomil mnie, ze prawdziwi ludzie gor na ekspedycji majacej na celu zdobycie konkretnej gory, oprocz tego ze sie nie gola, to jeszcze nie moga miec przy sobie przyrzadow goleniczych. To przynosi pecha wyprawie.


Wyrzucilem maszynke i mala pianke do golenia.

Floripa - dyskretny urok niepohamowanego relaksu...

Przepis na "triathlonik" a'la Floripa:
- bieg po plazy, mozna po glebokim piasku, mozna po twardym tuz przy falach koniecznie na bosaka;
- dalej na przelaj przez skalki (tzw. BFB barefootbouldering ;) ;
- zamaszysty skok w wielki blekit;
- stylem klasycznym, krytym spowrotem;
- bieg do punktu wyjscia;








































































trasa do Floripy

Po krotkiej kimce w przyciasnej furce pedzimy do Floripy, gdzie cuda sa nam obiecane..

Droga szybkiego ruchu.
Velocidad 0 km/h.
Roboty drogowe sa przyczyna, czyli po ichniemu "obras", stoimy 1 godzine.







R.K. " Teraz mamy mniej wiecej co kilometr oznaczone foto - radary przy ograniczeniu predkosci do 40 km/h, wszyscy grzecznie zwalniaja, to my rowniez - przynajmniej od jakiegos czasu ;) "

Wspolnie zastanawiamy sie jaki debet juz mamy u brazylijskiej policyji za nieco zwawy przejazd poprzednia czescia trasy...

Churrascaria i nic wiecej sie nie liczy ... Glod opanowany.




Jedziemy juz na nowym buciku, nastapila szybka zmiana oponki, poprzednia przegrala z pewna okazala brazylijska dziura w jezdni.







Jednolitrowego Chevy oddajemy w pukcie Hertza w Florianopolis, placimy za niego slono, a przeciez to oni powinni nam jeszcze doplacic za rozbrykanie tej pachnacej jeszcze plastykiem furki - po solidnym dotarciu na trasie grzeje teraz z najszybszymi.

4/6/2006

Rio - Copa - wiadomo..

" Witamy na Copacabana, prosze wyjac radio z samochodu ! "

Radio niestety mielismy typu "integrale", takze go nie wyjelismy, zabralismy tylko plecaki z najcenniejszym dobytkiem i jak dobrze wypasione i smacznie przypieczone kurczaczki ruszylismy sprawdzic o co chodzi na tym biczu...

R.K.: " Ja moge powiedziec - gonilem za jakims malym czarnuchem, juz go prawie mialem, a tu nagle troche wiekszy czarnuch przejal od niego fant i dal mi noge.. ..wracam do Warszawy i cwicze ! Nasze wysluzone Sony T1 poszlo razem z dotychczasowa rejestracja podrozy.. "

D.K.: " Ale slyszalem, ze chciales sobie kupic T9 ?? " (sic!)

Wiec od kopy dostalismy klapsa. Typowo.

Rio - Niteroi

Najpierw Niteroi - tu ogladamy budynek muzeum projektow Oskara N. - nadwornego brazylijskiego architekta - tworce stolicy. Oczywiscie gdy przybywamy okazuje sie ze wnetrze jest w przebudowie. Typowo.

Detal nie jest najmocniejsza strona tego obiektu, wyglada to tak, jakby Oskar zrobil tylko szkic, a wykonanie powierzyl komus innemu, komu nie zalezalo juz na spektakularnym efekcie calosci...

Tutaj tez powstaje smiala koncepcja oddania uryny z najwyzszego punktu poskrecanej rampy wejsciowej, po jej czerwonej powierzchni, tak aby ciecz splynela wszystkimi jej zakretami na sam dol, w ten sposob celebrujac swoista koncepcyjna sprawnosc autora i symbolizujac nielatwa droge przelozenia idei i pomyslu na materie obiektu...

















Trasa Sao - Rio

Wybralismy alternatywna do autostrady droge - nad oceanem. Gora - dol, serpentyny, wodospady, puszcza wdziera sie na szose, skaly, gory. Rafal przy kazdej okazji sprawdza mechanoleptycznie profil szosy i okazuje sie, ze w zakret przewidziany na 60 km/h da sie wejsc 100ka i jeszcze przyspieszyc na wyjsciu ;) ale zaloga twarda...

Trasa miala miec 400 km a wyszlo z tego 650... oczywiscie postoj co 30km, bo inaczej sie nie dalo.

Na jednym z postojow zrobilismy z Rafalem pierwsze polskie wejcie na .. pagor przy szosie. Moze smiesznie sie to czyta, ale naprawde nie bylo latwo, ziemia jest tu gliniasta, pagor mial jakies 40 m i nachylenie okolo 75 stopni, takze po pierwszych kilku sliskich krokach nie mozna bylo juz zawrocic.







Awaryjnie w nocy ladowalismy w pensjonacie 150 km przed Rio ulokowanym w zacisznej zatoczce miedzy gorami. I to byl trafny wybor. Takiej kawy jaka dostalismy tutaj rano na sniadanie nie pilem nigdy w zyciu. Siedzac w chlodzie w podcieniu z widokiem na palmy, ocean i zielone wyspy mozemy powiedziec tylko jedno - jest pieknie.. ..i dlatego zaraz stad zjezdzamy !







Sao. Bryka.

Zapozyczony od Hertza miniaturowy Chevy sunie gladko po szarych, zaplatanych ulicach Sao Paolo. Wszystko jak po sznureczku, ale na styk. Bagaz po sufit i nasza czworka (niektorzy maja spora dlugosc wlasna i ledwie sie mieszcza w tym samochodziku).

20 milionow ludzi + odpowiednia ilosc szarego betonu = Sao Paolo, Brasil *.

R.K.: " W Sao ludzie biedni nie sa, widze wypasione furki.. ".
Ale tak naprawde wszedzie wyziera bieda.
I nie dodam, ze czarne chlopaki kopia pilke z przymusu ich pilkarskich genow oraz z nadzieji na poprawe ich sytuacji, bo to jest oczywiste.


* "l" w Brasil nalezy wymawiac jak nasze polskie przedwojenne "l" (np. w wyrazie Labadz).


 

start. Okecie - Mediolan - Sao

Straznik wykazal ogromna czujnosc i zarekwirowal Rafalowi i Oli z ich plecaka male nozyczki, pilniczki oraz ... 15 centymetrowy gwozdz - jako "potencjalnie grozne narzedzie, sluzace do pozniejszego manualnego wsparcia negocjacji o zmianie kursu lotu samolotu boeing 777"*.
Na lotnisku docelowym w Sao wszystko gladko, jedynie pewien okazalej postury Australijczyk w kolejce przed nami mial malo szczescia, bo nie dostal (prawdopodobnie) wizy i zostal odprowadzony poza zasieg naszego wzroku przez dwie nb. bardzo mile brazylijskie strazniczki**.

* straznik teoretycznie mogl tak powiedziec, gdyby mial umilowanie do uzywania nadmiernie rozbudowanych i urzedniczo napuszonych zdan.
** dalsze losy okazalego australijczyka nie sa nam znane.